Nie, niekoniecznie tego, który w szaleńczo-luzackim stroju wygrzewa się na bruku Rynku w Kazimierzu Dolnym. Znasz jakiegoś innego pana Jana, spotykasz go pod sklepem spożywczym, intryguje cię zawartość jego wózka, widzisz z okna gdy grzebie w śmietniku.
Kiedy zagadnie (a zagaduje często) i dasz się wciągnąć w rozmowę - po chwili toniesz w jego opowieściach. Okazuje się, że nie używa wulgaryzmów, ładnie składa zdania w wartką narrację. Co przedziwne - jednocześnie strasznie miesza wątki, przeskakuje z jednego na drugi ze zręcznością nowoczesnego scenarzysty.
Ale w ogóle ci to nie przeszkadza. Bo tak musi być.
Pan Jan był wszędzie, wszędzie wszystko widział, nic go nie dziwi. Historia jego życia składa się z klocków, którymi mogłoby się bawić niemałe stadko statecznych mieszczan. A może to nie jego historia, a historie dziesiątek ludzi spotkanych tu-i-tam, zebrane, ugniecione i uformowane na nowo? Ustawia te klocki jeden na drugim, potem dokłada kolejne, tworząc niemożliwe konstrukcje.
Jak prestidigitator przerzuca je, tasuje w powietrzu, chowa w rękawie i wyciąga zza kołnierza zahipnotyzowanego słuchacza. Ten traci orientację, ale zanurza się w świat pana Jana.
A potem pan Jan zapala światła na widowni. I wraca do życia TU I TERAZ, w którym ważne jest kilka złotych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz