Uważam Rze (nadal nie mogę się przyzwyczaić do tej marki) piórem jednego ze swoich autorów o Kambodży. Ale opis potworności, jakie spadły na tamtejszą ludność za sprawą reżimu Czerwonych Khmerów, jest jedynie uzupełnieniem kluczowej tezy, zamkniętej szczypcami wstępu i zakończenia tekstu.
Oto, jak pisze autor, proces, w którym przed sądem postawiono dawnych (baardzo wiekowych) oprawców, odpowiedzialnych bezpośrednio za śmierć w mękach tysięcy ludzi, jest dowodem na to, że jeżeli się chce to komunistów można jednak osądzić... Gdyby ktoś miał wątpliwości - autor wyraźnie zaznacza, że śladem Kambodży powinny iść inne kraje, na których komunizm odcisnął swe krwawe piętno - przede wszystkim (tak, w tekście jest "przede wszystkim") Polska. Że powinno być nie tak jak dotąd (to nawiązanie do bezkarności dawnych aparatczyków, generałów i agentów).
To prawda - komunistyczne zbrodnie w Polsce nie zostały rozliczone. Bliscy tych, którzy zginęli, jak dotąd nie doczekali się sprawiedliwości.
Ale zakładam, że autor miał na myśli żyjących odpowiedzialnych, czyli na przykład Jaruzelskiego czy Kiszczaka. I Czuję dysonans.
Bo to jednak nie ta skala.
W Kambodży zginęło (zamordowanych lub zagłodzonych) prawdopodobnie ok. półtora miliona obywateli (na 7-milionową populację).
W Polsce, od momentu obalenia Gierka ilu? Kilkuset? (na blisko 40-milionowy kraj)
Trochę niezręczne porównanie.