Nie wiem, czy to działa. Ale wiem, że będzie z tym problem.
OK, maseczki pomogły w Korei czy na Tajwanie. Zdaje się - pomogły również w Chinach. Więc i u nas uznano - pomogą. Ogłoszono więc: maseczki są obowiązkowe dla wszystkich, z malutkimi wyjątkami, zaraz po wyjściu z domu. Ten sam przepis obowiązuje w tramwaju, sklepie spożywczym, na miejskim chodniku (na którym jednak mijamy w bliskiej odległości inne osoby), ale i na odludziu, pustej łące, plaży...
Z jednej strony zrozumiałe - decydenci wolą na zimne dmuchać i na wszelki wypadek dają surowsze zakazy (żeby uniknąć ewentualnych wątpliwości interpretacyjnych). Ale z drugiej strony - właśnie w ten sposób osłabiają moc tych zakazów. Bo wbrew pozorom nie mają do czynienia ze stadem owiec, a - z ludźmi bardziej lub mniej inteligentnymi, ale na pewno - posiadającymi zdrowy rozsądek.
Będzie tak jak z idiotycznym, powszechnym, zakazem wstępem do lasu - obśmianym przez miliony Polaków. Niby ludzie rozumieją, że to z troski o społeczeństwo, w intencji zatrzymania rozprzestrzeniania się wirusa, ale jednak - bez sensu. A skoro bez sensu, to tylko czekać, kiedy WSZYSTKIE zalecenia dotyczące maseczek, będą budziły niechęć, będą ignorowane. A przecież nie o to chodzi, prawda?
Cóż, przecież nie zdrowie jest najważniejsze. Bo WRESZCIE ta władza może poczuć się władzą. Powiedzieć "załóżcie maseczki" i widzieć, jak wielomilionowa rzesza ludzi zakłada maseczki.
Klnąc (sam słyszałem dzisiaj, gdy dama z poznańskiego Starego Miasta wychodząc z kamienicy powiedziała do swojego partnera mówiła: "muszę k...a założyć maskę na ryj"), ale jednocześnie będąc posłusznymi.
Bo o posłuszeństwo chodzi, nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz