Jedziemy autostradą, mijając tablice informujące, że "stąd jest niedaleko do kopalni soli w Kłodawie" albo "możesz odwiedzić Sanktuarium św. Faustyny".
Ale ta urocza wieś na skarpie nie doczekała się swojej tablicy. Bo ta urocza wieś to Chełmno nad Nerem. Miejscowość, w której działał pionierski (okropnie brzmi to słowo w tym kontekście) ośrodek zagłady - znany też pod nazwą SS-Sonderkommando Kulmhof. Miejscowość, w której zamordowano ok. 200 000 ludzi.
To tutaj testowano i doskonalono metody możliwie szybkiego unicestwiania setek, tysięcy osób - od niemowląt po starców. Żydzi zwożeni z miasteczek wschodniej Wielkopolski chcieli wierzyć w to, że jadą do obozu pracy. Stojąc na dziedzińcu przed ładnym, otoczonym zielenią pałacem, dowiadywali się od niemieckiego komendanta, że przed dalszą podróżą muszą zostać poddani dezynfekcji.
W pomieszczeniach pałacu rozbierali się, oddawali "do depozytu" cały swój dobytek (bo z nim przecież ruszali w nieznane). Sprowadzeni do piwnic pałacu (były tam napisy "do łaźni"), przechodzili wąskim korytarzem na rampę, przy której stały duże ciężarówki. Tutaj już nie było uprzejmości i uspokajającej ściemy. Byli brutalni żandarmi...
Do samochodu mieściło się kilkadziesiąt osób. Po szczelnym zamknięciu drzwi kierowca kierował spaliny do wnętrza i dodawał gazu. Po kilkunastu minutach ciężarówka ruszała do pobliskiego lasu.
Trupy z samochodu wyciągali Żydzi, pracujący w tzw. waldkommando. Rotacja wśród nich była duża. Żeby zminimalizować ryzyko rozniesienia się wieści o masowych mordach, Niemcy co chwila "wymieniali" pracowników.
Tak, dotychczasowych zabijali. To znaczy najpierw kazali grabarzowi kłaść się na stosie ułożonych w jamie trupów, a potem strzelali w głowę.
Dla wielu było to wybawienie... Bo jak żyć, kiedy do ziemnego dołu własnoręcznie wrzuca się nieżywych członków własnej rodziny - rodziców, rodzeństwo, żonę, dzieci?
Czy samochodowe gazowanie skutecznie zabijało? Nie zawsze. Zdarzało się, że przywożone ofiary odzyskiwały przytomność. I choć natychmiast ginęły od strzałów, to mordercom niedoskonałości te jednak przeszkadzały. Więc doskonalili metody pozbawiania życia - by uzyskać jak najlepsze wyniki. Przy okazji doskonalili wciąż metody odzyskiwania i zagospodarowywania zrabowanych pieniędzy, kosztowności, butów, odzieży, przedmiotów mających jakąkolwiek wartość.
Ten pilotaż okazał się bardzo przydatny - w Auschwitz czy Treblince.
200 000
Przy tak wysokich liczbach śmierć staje się czymś abstrakcyjnym.
Niby można próbować sobie wyobrazić zgładzone spore miasto. Całkowicie zgładzone.
Niby można wyobrażać sobie, że każda z ofiar była kimś dla kogoś: rodzicem, dzieckiem, bratem, siostrą, kimś ukochanym - w ten sposób od statystyk przechodząc do zrozumienia, współczucia.
Ale można też spróbować o tym nie myśleć.
Najwyraźniej dla niektórych ten ostatni sposób jest najskuteczniejszy.
W Chełmnie nad Nerem tylko jedna mała tablica wskazuje miejsce, w którym mieści się dzisiaj muzeum.
W Chełmnie nad Nerem do dzisiaj tematem tabu jest historia Stanisława Kaszyńskiego, przedwojennego urzędnika, który dowiedziawszy się o zbrodni na Żydach, słał raporty do AK. Konkretnie - tabu jest nazwisko jednego ze znajomych Kaszyńskiego, który doniósł na niego Niemcom. Nie wypada o nim mówić, żeby nie psuć sobie relacji z jego rodziną...
W lesie, w którym rozsypano prochy dziesiątków tysięcy ludzi (zwłoki zakopane w ziemi zaczęły się rozkładać, trzeba było je wydobyć i spalić), jesienią spotkać można grzybiarzy.
Przejeżdżającym autostradą nic nie przypomina, że to właśnie tu... Żadnej tablicy z informacją, drogowskazu. Jak mówią pracownicy muzeum - do Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad trafiała korespondencja w tej sprawie.
Najwyraźniej nie trafiła...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz