Zresztą do dzisiaj mam wątpliwości. Bo asymilacja "słoików" chyba nie przebiega tak jak powinna. Dowodem - puściuteńka Warszawa w okresie Bożego Narodzenia. Słoiki wyjechały, bo to przecież "nie ich miasto". Wrócili do swoich, a na miejscu pozostali prawdziwi warszawiacy. No ale ich - jak wiadomo - do zakochiwania się w Warszawie namawiać nie trzeba. Bo są zakochani. Od zawsze.
Po krótkiej wizycie w warszawskich Fortach Bema ukułem sobie jednak o wiele przystępniejszą interpretację dawnego hasła. Otóż zachęcam nie do zakochania się w Warszawie całej, kompletnej. Bo oczywiście jest w tym mieście sporo do zrobienia.
Ale z powodzeniem można się zakochiwać w wyjątkowo udanych kawałkach.
Przykład na dziś - Fort Bema aka Forty Bema.
Mieszkańcy Warszawy doskonale wiedzą o co chodzi, obcym wyjaśniam - to kompleks XIX-wiecznych fortyfikacji, znajdujący się na terenie gminy Bemowo, skomunalizowany i zamieniony w ogólnodostępny park.
Niby nic specjalnego - na skraju parku fajny plac zabaw z dużym wyborem atrakcji dla dzieci i plenerową siłownią dla starszych, a w samym (niewielkim, jeżeli porównamy np. do poznańskiej Cytadeli) parku - alejki, zadbany drzewostan, wysprzątane trawniki i (UWAGA) wysprzątane bunkry.
No właśnie. Administrujący powojskowym obiektem udostępnili część zabytkowych fortyfikacji Fundacji Sztuki Zewnętrznej, a ta - zaprosiła do artystycznych działań tzw. street-artowców - czyli artystów upiększających tkankę miejską. Zwykle robią to nielegalnie i zazwyczaj - wbrew woli ogółu.
Tu mieli okazję w swobodnej atmosferze, a jednocześnie w komfortowo niezależnych warunkach, zestawić różne tropy sztuki ulicznej.
Warunki - spartańskie, ale wystarczające: posprzątane, nieśmierdzące, otwarte 24 godziny na dobę dla twórczej ekspresji wnętrza, odpowiednie wsparcie oficjalnych instytucji. A efekt - fantastyczny. I co ciekawe - efekt nie jest niszczony. Malunki utrzymały się na ścianach ogólnodostępnego bunkra już rok. Gdzieniegdzie tylko uzupełnione zostały wpisami fanów albo antyfanów znanej warszawskiej drużyny piłkarskiej oraz antyfanów policji państwowej...
Forty Bema to chyba wzorcowy przykład zgodnej koegzystencji elementów zaspokajających mieszczańskie potrzeby (plac zabaw, alejki do niedzielnych spacerów i joggingu), zaspokajających sportowe ciągoty (kompleks boisk i park linowy) i platformy swobodnej ekspresji. Dodajmy - miastotwórczej ekspresji. Ekspresji sprzyjającej zakochaniu się.
Ja się zakochałem.
PS. Szczerze polecam stronę internetową poświęconą Projektowi Forty Forty (skądinąd fajna nazwa) - http://40bema.blogspot.com Naprawę warto!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz