Nie mam dwudziestoletniej nieoficjalnej narzeczonej, nie mam zamiaru kupować samochodu sportowego w kolorze czerwonym (ewentualnie żółtym), nie zacząłem chodzić w kwiecistych koszulach. Ale postanowiłem zrobić to, czego nie zrobiłem mając o połowę mniej lat. Postanowiłem kupić motocykl.
Tak więc śledzę ogłoszenia w internecie, zatrzymuję się też przy sklepach sprzedających motocykle i akcesoria motocyklowe. W jednym ze sklepów, akurat pustym, zatrzymałem się na pół godzinki i uciąłem sobie rozmowę z właścicielem. Kompetentnym (jak to pasjonaci motoryzacji), ściemniającym (jak to sprzedawcy branży motoryzacyjnej), lekkim mitomanem (jak to motocykliści). Rozmowa była miła, na koniec wziąłem wizytówkę motocyklowego biznesu.
Dopiero w domu rzuciłem na nią okiem. Okazało się, że właścicielem całego tego motocyklowego biznesu (sklep z motocyklami i skuterami, sklep z akcesoriami, warsztat) jest pani Kasia Jakaśtam...
I to wywołało moją refleksję. Zacząłem myśleć o wszystkich teoretycznie męskich biznesach, prowadzonych przez kobiety i...
...i zacząłem się zastanawiać, z czego to wynika.
W pierwszym odruchu pomyślałem o wielkich, dużych, albo przynajmniej zauważalnych przedsięwzięciach firmowanych przez panie. Kosmetyki od pani Eris, kosmetyki od pani Soszyńskiej, sklepy u pani Kulczyk, sieć marketów Piotr i Paweł założona przez panią Woś, samochody od pani Pieluszyńskiej, słynny serwis oponiarski pani Karpińskiej.... wymieniać można długo.
Potem mózg zaczął podsuwać nazwiska kobiet piastujących najważniejsze stanowiska w bardzo poważnych instytucjach, koncernach, firmach. Może nie zawsze najwyższe stanowiska, ale bardzo często - o największym rzeczywistym wpływie na losy biznesu.
Ale nie, nie o to chodzi.
Zaintrygowało mnie zjawisko, które można hasłowo określić jako FIRMA NA ŻONĘ.
Tak, chodzi o sytuację, w której to mężczyzna inicjuje powstanie, dysponuje odpowiednią fachową wiedzą, często siłą fizyczną, i to on prowadzi firmę, przy ewentualnej skromnej pomocy żony, czyli formalnej właścicielki.
Jak interpretować to zjawisko?
1. Kryminał
Faceci wiedzą, że cały ten biznes to pic. Firma ma szybko zarobić, a klienci mają stracić. A potem pieniądze się przepompuje do innej kieszeni, firma ma upaść i niech się wierzyciele martwią. Bo baba i tak nic nie wie i w sądzie zrobi tylko głupią minę... A jak przyjdzie co do czego, zawczasu zrobi się rozdzielność majątkową i już.
2. Cynizm
Faceci, dla świętego spokoju i z wyrachowania, zakładają firmę na żonę, żeby:
- pracodawca nie marudził, że robią coś na boku,
- nie trzeba było rezygnować z nieuczciwie "załatwionej" renty z ZUS,
- nie trzeba było rezygnować z nieuczciwie "załatwionej" renty z ZUS,
- urząd skarbowy był bardziej wyrozumiały (dla kobiety),
- móc robić coś, czego nie można godzić z działalnością gospodarczą (niektóre funkcje publiczne czy stanowiska w ważnych instytucjach),
- uniknąć zajęcia firmy przez wierzycieli w sytuacji gdy już sami mają spore długi.
3. Magia
Faceci wierzą w to, że sam fakt, iż patronem przedsięwzięcia będzie kobieta sprawi, że to wszystko będzie się kręciło lepiej. Murowane ściany będą prostsze, lutowane rury - szczelniejsze, kursy walut (kantory) - bardziej chwiejne, samochody - będą psuć się częściej akurat na sąsiedniej ulicy itd.
Wierzą też, że klienci kobiecych firm będą łagodniejsi, chętniej będą płacili dużo i narzekali mało...
4. Romantyzm
Faceci wierzą swoim żonom i bardzo, ale to bardzo je kochają. Do tego stopnia, że to, co dla nich najważniejsze (miejsce pracy, źródło przyzwoitych dochodów, pasja) darują swoim życiowym partnerkom w efekcie kompletnie (i dobrowolnie) się od nich uzależniając... Tak zupełnie symbolicznie, bez pragmatycznego powodu.
Czyż znacie piękniejszy dowód pełnego oddania?
PS. Co ciekawe, dopiero teraz zacząłem się przyglądać znajomym "firmom na żonę". I wyszło mi, że w większości z nich na pewno nie wchodzi w grę scenariusz nr 1 lub scenariusz nr 2.
A to oznacza, że... feminizm zwycięża.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz