Zamiast BIO
czwartek, 30 grudnia 2010
Radiowy superMann powinien pozostać w eterze...
My, słuchacze Trójki - wciąż starzejący się, a więc powoli wymierający gatunek liczący sobie od 37 lat w górę (z limitem zdefiniowanym indywidualnie przez lekarza na akcie zgonu).
wtorek, 28 grudnia 2010
Wylądowałem u Dody. Nocą
Zwiedzam górskie miasteczko gdzieś za granicą. Oglądam zabytkowy kościół, robię zdjęcia lokalnych obrzędów, idę na długi spacer. Po zmroku wracam w dół miasteczka chodnikiem z kostki pozbrukowej. Jest mokro.
Wpadam w poślizg. Na tenisówkach mknę coraz szybciej w dół, nie mogę się zatrzymać.
W miejscu gdzie droga zakręca wypadam z trasy i lecę w przepaść. Ale nie spadam jak kamień w dół, tylko lotem ślizgowym ląduję na sztucznym trawniku przed domem Dody...
Taki sen...
czwartek, 23 grudnia 2010
Świąteczna piosenka. Jak zwykle
Pierwsza piosenka powstała kilka lat temu. Malusieńka Młoda (nawet jeszcze dobrze nie mówiła) przepięknie zaśpiewała "Gdy śliczna panna", kolejna była "Cicha Noc", a potem rozpoczęły się utwory własne ;).
Dwa lata temu śpiewaliśmy (do świetnego tekstu Młodej) o Małym Jezusku, któremu dziwi się zaglądający do stajenki lisek; w zeszłym roku - o pieczeniu i zdobieniu pierników ("...pierników pachnących znów pełne są blachy").
W przedświątecznym zabieganiu znalezienie chwili spokoju (i weny!) wcale nie jest łatwe. W dodatku tak się jakoś składa, że zawsze wszystko jest na ostatnią chwilę. I słowa, i melodia, i nagranie, i zgranie. Swoją drogą - to moment, kiedy Rodzina wreszcie ze zrozumieniem i uznaniem spogląda na skrzyneczki, kabelki, mikrofoniki, statywiki, programiki - przez większą część roku traktowane raczej jak przeszkoda zagracająca mieszkanie.
Jest więc piosenka. Klipu nie ma. Może kiedyś ;)
sobota, 18 grudnia 2010
Pierniki. Siła tradycji
Jednak zbliżające się święta zmieniają nieco perspektywę. Więc nawet lukier i bakalie w nadmiarze nie szkodzą :)))
czwartek, 16 grudnia 2010
Ekran dotykowy. Już mamy przyszłość
Dla czterolatka, który wcześniej nie miał do czynienia z grami, komputerową myszką właściwie nie potrafi się posługiwać, dotykowy ekran okazał się całkowicie naturalnym środowiskiem. Wystarczyło kilka chwil, żeby intuicyjnie wyczuł, jak ruch małych paluszków przekłada się na ruch postaci w grze. Teraz, z niemalejącą fascynacją wpatruję się w płynne gesty, dotąd nieznane zespolenie ludzkiego organizmu z interfejsem cyfrowej maszyny.
Już mamy przyszłość. Zobaczmy co dla naszych dzieci będzie współczesnością.
wtorek, 14 grudnia 2010
Anarchiści. Jak świnie (u władzy)?
Pojawiły się plakaty. Podpisani na nich anarchiści głośno, wielkimi literami wyrażają swoje oburzenie.
Ich zdaniem wybrani samorządowcy nie mają prawa samorządzić, bo... była niewielka frekwencja. A to oznacza, że milcząca większość mieszkańców Poznania nie upoważniła ich do rządzenia. Zatem: wszystkie komitety, prezydencie - won!
Hasło brzmi nieźle, a w połączeniu z sugestywnymi procentowymi tortami jest jeszcze bardziej efektowne.
Jest z anarchistami kłopot.
Bo jeżeli są tak głupi, że nie rozumieją istoty dobrowolności wyborów i tego, że milczącej większości nie chciało się głosować - to bardzo niedobrze, bo miastu jest potrzebna MĄDRA kontrola i krytyka.
A jeżeli są tak cyniczni, że naginają fakty do swoich celów nadużywając socjotechniki - to jeszcze gorzej. Bo już nawet nie są podobni, są tacy sami jak te...
jak to oni mówią?
"Świnie u władzy"...
poniedziałek, 13 grudnia 2010
Chopin. Nie, nie żaglowiec
Do ultranowoczesnego Muzeum Fryderyka Chopina w warszawskim Pałacu Ostrogskich przychodzimy dlatego, że zwabiła nas aura nowoczesności, ekspozycyjnej awangardy - skutecznie wykreowana przez specjalistów od promocji. Nic dziwnego. Każde polskie muzeum chciałoby mieć wyposażenie, które oszałamia możliwościami i wabi-bawi. Rzecz jasna, stać na nie nielicznych. Tu akurat, z okazji Roku Chopinowskiego, znalazły się fundusze. Ina gruntowny remont Pałacu, na opracowanie zbiorów (i zakup nowych), na włoskich projektantów, na zakup dzieł stworzonych przez polskich artystów zainspirowanych Chopinem. Tym po prostu (choćby nie wiem jak perfekcyjna merytorycznie byłaby sama ekspozycja) należy się chwalić.
Miał być sztandarowy obiekt polskiego muzealnictwa? Jest! Przyjeżdża prezydent Rosji? Proszę bardzo, prezydencka małżonka zabiera prezydencką małżonkę do Muzeum. Przylatuje książe Karol? Jasne, księżna Camilla chętnie obejrzy eksponaty. Że nie wspomnę o tysiącach "zwykłych" zwiedzających. Miał być sukces? Jest! O dziwo, Muzeum przynosi nawet ZYSKI, zarabiając więcej niż wydaje.
Nic to, że katowane codziennie przez setki ludzi komputery, słuchawki, czujniki - odmawiają posłuszeństwa. Niezniszczalnych urządzeń tego typu nie produkuje się. Kupuje się więc zniszczalne, a potem trzeba je regularnie konserwować, naprawiać i wymieniać. Ale na to trzeba już... systematyczności.I tu dochodzimy do sedna.
Okazuje się, że chęć "posiadania" (w zasięgu władzy) muzeum jest co najmniej tak duża jak jego atrakcyjność. Kłócą się (a raczej przepychają) jedni z drugimi, blokując sobie możliwość działania. Skomplikowane relacje między zarządzającymi, twórcami, państwem i Wielką Polityką - skutecznie uniemożliwiają normalne zarządzanie.
Dochodzą do tego wzajemne animozje, naruszone poczucie dumy i ambicji, zaściankowe kompleksy i zwykła zazdrość.
Chore? Niestety nie. Chyba normalne
niedziela, 5 grudnia 2010
Albania. Epilog
Ulice Szkodry tętniły życiem, sympatyczni, otwarci Albańczycy uśmiechali się. Zwykłe spokojne miasto...
Teraz wygląda to zupełnie inaczej. Telewizyjne relacje nie pozostawiają złudzeń.
Po ulewnych deszczach wezbrały górskie rzeki, napełniły się sztuczne jeziora gromadzące wodę na potrzeby elektrowni wodnych (na zdjęciu poniżej widok spokojnego wylotu wody z elektrowni, poniżej tamy), trzeba było "upuścić" wody i.... poszło.
Jeżeli obejrzeliście video Reutersa, możecie zobaczyć jeszcze jak wyglądały ulice Szkodry jeszcze kilka tygodni temu:
Czy NATO przyśle posiłki, o które prosi albański rząd, czy uda się uniknąć epidemii, czy rękę tęskniącym do wspólnoty europejskiej Albańczykom rękę poda Zjednoczona Europa?
Ja cały czas myślę, co u tego mechanika, który naprawiał samochody 20 metrów od... żywiołu.
czwartek, 2 grudnia 2010
Oskarżyciel wybaczył. (z cyklu "Bardzo Small Business")
I że on mi to kłamstwo (ten straszny czyn ujawniony przeze mnie samego w piśmie wyjaśniającym) daruje i nie będzie wszczynał...
Nie ukrywam, bardzo mnie to ucieszyło.
Problem w tym, że za cholerę nie pamiętam:
- w jaki sposób skłamałem w złożonej prawie rok temu deklaracji,
- co wyjaśniałem w złożonym w lutym piśmie.
Chociaż, może lepiej nie dociekać. Ważne, że Oskarżyciel wybaczył...
----------
* To chyba taki odruch człowieka pamiętającego komunę - mimo przestrzegania wszelkich możliwych przepisów jakoś mrozi mnie korespondencja z US, ZUS, GUS i innych podobnych instytucji. Wiem, urzędy są po to, żeby nam - przedsiębiorcom służyć, pomagać i życzliwie traktować. Nie powiem - mam z nimi raczej miłe doświadczenia. Czasem poproszą o jakieś wyjaśnienie, czasem rozbrajająco powiedzą, że nie ma odpowiednich procedur, ale żebym się nie przejmował bo i tak mi nic nie zrobią, czasem przyślą jakieś niezrozumiałe (dla mnie i dla siebie samych) pismo. Słowem - niegroźna normalka. Żadnych procesów administracyjnych, skarbowych etc.