Wielomiesięczną nieobecność tekstową już wyjaśniłem (patrz post dalej) i zapowiedziałem powrót do słowa pisanego. Ale oprócz wyjaśnienia "gdzie byłem blogowo" mogę też pochwalić się - "gdzie byłem fizycznie".
A fizycznie byłem ostatnio - akcentuję nowe destynacje - na Warmii i w Norwegii.
Na Warmii podobało mi się bardziej. Ale najpierw trochę o Norwegii.
W pierwszej kolejności na warsztat biorę kwestię cen. I na pytanie "czy Norwegia jest drogim krajem?" odpowiadam: "tak, absurdalnie drogim"...
Nie, nie mam z tym osobistego problemu. Na wysokie (ok. 7 zł/litr) ceny benzyny byłem przygotowany. Płaciłem kartą (nie widać wydatków), no i tankowałem motocykl (który pali mniej od samochodu, a do baku wchodzi mniej paliwa).
Ceny kempingów niespecjalnie mnie interesowały - z tego luksusu skorzystałem dwukrotnie, bo wiedziałem, że w Norwegii można biwakować na dziko.
Ale ceny najzwyklejszych produktów żywnościowych mnie rozbroiły. Jasne, wziąłem dania w proszku, miałem własną kuchenkę, herbatę, jakieś puszki - ale założyłem jednocześnie, że kupię na miejscu "jakieś pieczywo, jakiś ser, jakiś jogurt, jakieś owoce". I właśnie te ceny (w miejscowych dyskontach) mnie rozbroiły. Podobnie jak rozbroiły mnie ceny posiłków w restauracjach.
Poczułem się jak za dawnych czasów. Kiedy żyliśmy w komunie, mieliśmy PRL-owskie złotówki, które nijak miały się do cen w RFN, Francji czy Holandii. Kiedy liczyło sie każdego pfeniga, każdego centa - bo w przeliczeniu na polskie zarobki był to majątek.
Poczułem się niekomfortowo. Nie jak we Włoszech czy - tym bardziej - w Rumunii czy Czechach, gdzie ceny są ledwie odrobinę wyższe (a czasem niższe) od tych polskich.
Poczułem się nawet nie jak ubogi krewny.
Poczułem się jak biedak.
Głupio.
Ale przecież nie moje samopoczucie było najważniejsze. Norweska drożyzna mnie w pewien sposób zafascynowała, jako zjawisko.
Tzn - zafascynowało mnie - jakim cudem ONI w tym tak spokojnie żyją.
Ok, rozumiem, że Norwegia, do lat 70-tych XX wieku po prostu biedna, nagle (po odkryciu bogatych złóż ropy i gazu na norweskim szelfie) odbiła się, a dochód narodowy poszybował w górę.
Rozumiem, że te konfitury sprawiedliwie rozdzielono, dzięki czemu wzbogaciło się nie tylko państwo, ale obywatele.
Rozumiem, że dużo zarabiają, więc bez problemu mogą dużo wydawać.
Ale ciekawi mnie - jaki mają plan na "po ropie". W końcu kiedyś złoża się skończą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz